czwartek, 27 maja 2010

peer into the depths

"Open the cave."
*****************

"One, two, whu!, whu!"

Źle się czuję, gdy wchodzę w południe na ulicę i słońce, wysoko na niebie, świeci jasnym, mocnym światłem. Źle się czuję, gdy mijam na ulicach ludzi, którzy żyją w tym świecie. Źle się czuję, bo wiem, że kiedyś byłem jednym z nich i było mi z tym dobrze.

Dużo lepiej czuję się nocą. Kiedy ulice oświetlają tylko nocne latarnie, a średnia wieku przechodniów spada poniżej trzydziestki. Chodzę prostym, sprężystym krokiem w swoich trampkach. Idę szybko, by nagle skręcić pewnie w bramę. Popycham ciężkie drzwi, na ciemnej i raczej średnio czystej klatce pukam do drzwi. Wpierw ktoś patrzy przez wizjer, zaraz potem drzwi otwierają się na oścież.

Na prawdę swojo czuję się dopiero później. Odsuwam od siebie gnieciące poczucie trzeźwości i zapętlam jeden utwór. Cornelius, na Twoją cześć.

Pół godziny później ciężko poznać to samo miejsce. Słyszę z tyłu głowy niepewny, słaby głos: "Please, I need help." Siedź cicho, i tak cię nikt teraz nie usłyszy. Teraz ani później. Dopilnuję tego. Teraz to ja tu rządzę.

sobota, 22 maja 2010

Podajmizapitęalbonieniepodawajniepiję.Niemampomysłunatytuł.

The Bloody Beetroots - Cornelius

"Otwórzcie okna na oścież. Wpuśćmy tu trochę świeżego powietrza."
Do środka wpada wiatr. Mieszkanie na dziewiątym piętrze ma pewne zalety - wiatr na tej wysokości wpada nie zakłócony przez szczyty drzew. Nagły zastrzyk świeżego powietrza działa orzeźwiająco, a nawet wybudzająco. Za oknem jest ciemno, nie wyraźnie widać światła miasta. Nie wiem, czy padało, czy to tylko krople wody, alkoholu i potu unosiły się w powietrzu.

Pamiętam, że staliśmy razem pod ścianą po której się osuwałem. Pewnie dlatego mam teraz te wielkie, czerwono żółte otarcia na lewym ramieniu. V. powiedział, że gdy wyszedł z klubu siedzieliśmy tam pod ścianą jak dwie porzucone marionetki.

Dosyć mglisto rozumiem, dlaczego chciała się ze mną spotkać. Siedzieliśmy w tym arlekinie na piętrze. Zmieniliśmy stolik, bo pod tamtym nie mieściły mi się nogi. Powiedziała, że zalatuję zwietrzałą wódką. Przynajmniej nie trzęsły mi się ręce jak dziś rano. Cóż, jeśli dobrze zrozumiałem, tak właśnie postępują ludzie z klasą. Z klasą, której mi brakuje i to bardzo. I nie, M., to raczej nie była ironia.
Po co mówić sobie, że mamy się już nigdy więcej nie znać, skoro i tak już się nie znamy? Pewnie żebyś nie pisał, gdy znowu wypijesz. Z odwrotnym skutkiem.

Dzisiaj idziemy na grilla. Czyli jednak nie skończy się po czterech dniach. Niebezpieczni są ludzie kierujący się obłąkaną, nieugięta wiarą. Nie ma jednak niczego gorszego od ludzi, którzy w nic nie wierzą.

środa, 12 maja 2010

koniec Rozdziału XII

Gaz usypiający przestaje działać. Po 10 godzinach spędzonych bez ruchu na dnie załoga statku zaczyna się powoli budzić. Jedni szybciej, drudzy wolniej - każdy powoli otwiera oczy, niepewnie rozgląda się wokół siebie, jeszcze niepewny, co się właściwie stało. Wydarzenia poprzedniego dnia (czy może nocy?... jakie to ma znaczenie, kiedy cały czas poruszamy się w gęstym, czarnym smogu) bardzo powoli zarysowywują się w pamięci. Wnętrze statku nawet nie wygląda źle. Oprócz mniejszych przedmiotów większość rzeczy jest raczej na swoim miejscu. No i oprócz rozrzuconych tu i ówdzie, właśnie niepewnie dochodzących do siebie ciał członków załogi. Całość uzupełnia dziwny przechył na prawą burtę, jednak ten fakt dociera do większości dopiero przy pierwszej próbie stanięcia na nogach.
Na pewno dużo gorzej musi to wyglądać z zewnątrz. Po wybuchu pocisku z gazem wewnątrz statku wszyscy stracili przytomność i statek swobodnie opadał jeszcze przez kolejne kilkadziesiąt metrów zanim wbił się w mocno zaśmiecone dno.

Większość załogi zaczyna mrugać coraz bardziej zrozumiale, oczy szybko biegają wokół a czoła marszczą się w intensywnej próbie ogarnięcia całości sytuacji. Oficerowie wydają pierwsze rozkazy. Wyżsi dowódcy z kapitanem na czele sprawdzają każdy element statku. Po raptem 9 minutach szybkiego ocenienia sytuacji i zniszczeń podejmujemy pierwszą próbę poderwania się z dna. Pomimo ciągłego ogólnego poczucia odrealnienia sytuacji wszystko idzie nad podziw sprawnie. Co prawda operacja trwała kolejne 7 minut zanim udało nam się uwolnić od jakichś starych wyciągników, które zahaczyły się w kilku miejscach na powierzchni statku. Jednak nie da się ukryć, że mieliśmy sporo szczęścia - wyglądało na to, że statek działał bez zarzutu.

Kapitan stał na środku mostku z rękoma splecionymi za plecami. Obserwował udane starania sterników.
"Dobrze, włączyć system. Odpalić wszystkie sterowniki i sonary. Po pełnym uruchomieniu wszystkich stacji roboczych przechodzimy na sterowanie sonarowe. Do tego momentu unosimy się bardzo powoli wzdłuż kanału. Sternicy, wysilać swoje oczy, nie możemy sobie pozwolić teraz na jakiekolwiek problemy."
Była to standardowa procedura, która nikogo nie zaskoczyła w tej chwili. Mostek zaczął wypełniać szmer odpalanych komputerów, błyski uruchamiających się monitorów. Po chwili wszyscy zdjęli słuchawki z uszu i rozluźnili się na fotelach, czekając aż centralny komputer statku podłączy się pod Główną Jednostkę. Tylko inżynierowie siedzący przy interfejsach centralnego wciąż wpatrywali się z oczekiwaniem w monitory, na zamianę klepiąc po klawiaturach, skacząc po interfejsach i wsłuchując się w sygnały w słuchawkach. Na ich zmarszczonych czołach i zaciętych wargach coraz wyraźniej widać było stres i niepokój, palce stukały coraz szybciej, a pomieszczenie zaczęło się wypełniać wyraźnym napięciem. Coś jest nie tak.

Wszystkie oczy poza sternikami wlepiały się w trzech inżynierów pracujących z centralnym. Po kilkudziesięciu sekundach martwą ciszę przerwał ich dowódca:
"Kapitanie, mamy problem.." zawiesił głos, jakby sam nie mógł uwierzyć w to, co właśnie będzie musiał powiedzieć. Jego słowa wybrzmiały w całym statku jak ciężkie żelazne kule głucho spadające na blaszaną posadzkę. "Główna Jednostka nie odpowiada. Wygląda na to, że wszystkie systemy zostały wyłączone."

niedziela, 9 maja 2010

lost in translation

Wsiadam do samochodu. Zamykam drzwi, zapinam pasy, włączam silnik i światła. Wyciszony szmer i miękki fotel sprawiają mi ulgę. Czoło się wygładza, spojrzenie łagodnieje. Powoli wyprowadzam go z miejsca i razem ruszamy w stronę autostrady.

Apocalyptica - Epilogue (Relief)

Pedał gazu miękko wchodzi aż do oporu. Czuję się przyjemnie, gdy przyspieszenie lekko wciska mnie w fotel. Wskazówka na prędkościomierzu pnie się coraz dalej, ale na prostej drodze, w tym samochodzie, komfort wciąż jest wysoki, jeśli nie coraz wyższy. Z resztą to nie kilometry na budziku się liczą, ale droga. Rozmyślam się, a świat wokół mnie lekko się rozmazuje. Wysokie dźwięki smyczków napełniają moją głowę opróżniając oczy. Powoli się ściemnia i nawet niskie, posuwiste basy zdają się mówić, że wszystko musi mieć swój koniec.

Po zaparkowaniu jeszcze przez chwilę siedzę bez ruchu, zanim wyjdę, zamknę drzwi i uzbroję samochód. Gdy wysiądę pójdę wyprostowany pewnym krokiem w swoją stronę, jak człowiek, który doskonale panuje nad swoim życiem. Bo tak przecież jest, jeszcze tylko chwilkę posiedzę...

***

relief - rekompensata; zadośćuczynienie; pomoc; zasiłek; płaskorzeźba; ukojenie, ulga

wtorek, 4 maja 2010

czekolada

To już druga tabliczka czekolady dziś.

Zjadam ponad połowę zanim zdążę wrócić ze sklepu. Wracam przed kompa i już żałuję, że nie wziąłem od razu dwóch. Głupio się czuję, gdy kupuję tylko czekoladę. Powrót po 5 minutach po drugą (a dla mnie już trzecią) tabliczkę zdecydowanie odpada.

Mocne, pozytywne przeżycia powinny motywować. No cóż, różnie to u mnie z tym bywa. Czwarta godzina opierdalania.